Do
Zurychu przyjechaliśmy w grudniowy poranek. Miasto przywitało nas
rześkim i czystym powietrzem . Autobus wyrzucił nas na parkingu
autobusowym przy Sihlquai ,
tam gdzie zatrzymują się wszystkie zagraniczne i wycieczkowe
autobusy. Stamtąd już niedaleko do hotelu, który zarezerwowaliśmy
z tygodniowym wyprzedzeniem przez internet . Za pokój dwuosobowy (
z trudem znaleziony w grudniowym terminie ) ze śniadaniem w X-tra
Hotel zapłaciliśmy 80
euro za dobę. Hotel mieścił się przy Limmatstrasse, o jedną
przecznicę od rzeki Limmat,
która wypływa z północnego brzegu Jeziora Zurychskiego. Już w
czasach celtyckich istniała tutaj osada zwana Turicum.
Jej mieszkańcy wykorzystywali wodę jeziora nie tylko do picia i
irygacji. Rzymianie transportowali swoje bogactwa i dobra przez
lodowce i śniegi Alp, następnie musieli przewieźć towary przez
Jezioro Zurychskie , za każdym razem płacąc wysokie cło władzom
Turicum, by później kontynuować spedycję przez wąskie rzeki
północnej Germanii. Tak było do drugiej połowy XIX wieku,
dopiero wtedy transport kolejowy rozwinął się na tyle , że z
powodzeniem zastąpił spedycję wodną. Podczas kiedy Zurych był
portem i wrotami na północ dla Rzymian, władcy i cesarze Germanii
traktowali miasto jako południową bramę do Alp. Rzymska twierdza
Lindenhof -
ze względu na swe strategiczne położenie – była miejscem
obronnym i odpoczynkiem w dalszej drodze na północ dla
wędrujących starożytnych żołnierzy. Obecnie Lindenhof to
tylko przepiękny taras widokowy i plac zabaw dla dzieci.
Umieszczono tam wielką szachownicę dla rozgrywek plenerowych. W
dzisiejszych czasach rzeka Limmat służy już tylko do celów
czysto komercyjnych i rozrywkowych. Jako zasłużona emerytka użycza
swoich nurtów statkom wycieczkowym, które podążają tym samym
szlakiem co kiedyś starożytni Rzymianie.
Po
zakwaterowaniu się w pokoju, udaliśmy się do centrum, żeby
jeszcze w pierwszym dniu naszego pobytu zaczerpnąć choć trochę z
atmosfery miasta. Była niedziela, jednak miasto tętniło życiem,
wszystkie sklepy otwarte, na ulicach kolorowy tłum ludzi. Ulice
przepięknie oświetlone, wszak Boże Narodzenie tuż tuż.
Spacerujemy Bahnhofstrasse,
najbardziej reprezentacyjną ulicą miasta, która przyciąga
miłośników zakupów. Ten najbardziej bogaty bulwar łączący
kolejowy dworzec główny z jeziorem jest zamknięty dla ruchu
samochodowego, tylko piesi i tramwaje mają tutaj wstęp. Butiki z
biżuterią i zegarkami, sklepy najbardziej znanych marek i
wielokondygnacyjne domy handlowe prezentują się tutaj godnie jak
błyszczące koraliki nanizane na sznurek drogocennych pereł.
Jednak mało kto wie, że kiedyś w tym miejscu znajdowała się
miejska fosa.
Zamiast okazałej ulicy handlowej był tutaj śmierdzący
ściek, który spełniał funkcję ochronną dla miasta w czasach
średniowiecza. Ze względu na zamieszkujące rów żaby – nazwana
została żabią fosą. Kiedy w mieście powstał dworzec kolejowy,
kanał przebudowano na wzór francuskiego bulwaru. Po śmierdzącym
rynsztoku nie ma już śladu, jest za to całkowite jego
przeciwieństwo – luksus najdroższych sklepów zastąpił dawny
brud, a odór ścieków został zastąpiony przez zapach pieniędzy
i drogich perfum. W ten sposób powstał raj dla konsumentów w
fosie. Zurych umiejętnie wykorzystał również wiadukty kolejowe.
Jakkolwiek Wipkinger wiadukt
jest jeszcze eksploatowany przez kolej, tak stojący w jego
niedalekiej odległości Letten wiadukt został zaadaptowany dla
pieszych i cyklistów. Wykorzystując fakt, że kiedyś ze względów
praktycznych pod łukami wiaduktu koncetrowało się życie
gastronomiczne i kulturalne, w najbliższej przyszłości władze
miasta mają w planach zagospodarowanie kolejnej estakady. W
2010 roku wiadukt o nazwie Letten
został przekształcony w nowoczesne centrum handlowo – rozrywkowe
. Ten nowoczesny permanentny market
mieści się pod 36
zabytkowymi kolejowymi łukami, a 450 metrów tej handlowej ulicy
zapełniają delikatesy , bary , galerie, antykwariaty, kawiarenki,
restauracje, różne sklepy, warsztaty krawieckie i projektanckie
itd. Całkowity zawrót głowy! Musimy odpocząć od tych kolorowych
i błyszczących sklepów.
Z
domu handlowego Jelmoli
udajemy się do kawiarni, byle odsapnąć od tego nadmiaru towarów
.Wchodzimy do Odeon Cafe
na kawę. Kawiarnia zachowała styl z lat 20 – stych XX wieku.
Kelner wita nas szwajcarskim Gruezi Siedzimy
i chłoniemy atmosferę kosmopolitycznego miasta i ekstrawagancji jej
mieszkańców. Zamawiamy cappuccino za 5 franków. W każdej
restauracji i kawiarni jeszcze do 1 maja 2010 roku był podział na
sekcję dla palących i niepalących. Obecnie wszędzie za przykładem
innych krajów Unii Europejskiej również w całej Szwajcarii
obowiązuje zakaz palenia. Kelnerzy niechętnie używają
angielskiego, zawsze przy powitaniu i pożegnaniu zwracają się do
obcokrajowców szwajcarskim niemieckim. Oddalona o kilka stolików
siedziała para w średnim wieku , kobieta już lekko pijana
śpiewała głośno, mężczyzna jej towarzyszący namiętnie ją
całował. Innym gościom tłumaczył, że tylko w ten sposób może
ją uciszyć.
Pewnie Ulrich Zwingli
przewraca się w grobie na ten widok – pomyślałam. Gdyby tak
powrócił do współczesnego Zurychu, miałby pełne ręce roboty.
Ten kaznodzieja został pastorem w bazylice Grossmunster
w 1519 roku. W tamtych czasach miasto tonęło w nieumiarkowaniu pod
każdym względem. Władze miejskie próbowały ekscesy społeczeństwa
jakoś ograniczyć, wprowadzając różnego rodzaju ograniczenia,
kary i nakazy moralne. Nie przynosiło to jednak żadnego efektu.
Ówczesny stan rzeczy zmienił Zwingli, który koncentrując się na
słowie Bożym, zaczął propagować Biblię wśród pospólstwa.
Mało tego, odrzucił wszystkie te rzeczy, o których Biblia nie
wspominała :najemną armię, sprzedaż różnorodnych dóbr, posty
i sztukę. Wstrzemięźliwość i przyzwoitość stały się nowymi
cechami, które miały charakteryzować społeczeństwo Zwinglego.
Zmienił obywateli w nowych ludzi z nowymi zasadami moralnymi.
Mieszkańcy całej Szwajcarii lgnęli do pastora, emigrowali nawet z
południa kraju by osiedlić się w Zurychu – centrum
niemieckojęzycznej Reformacji. Wśród tych religijnych
przesiedleńców byli kupcy tekstyliów i jedwabiu, którzy
doprowadzili miasto w niedługim czasie do tekstylnego centrum
handlowego. Małe rodzinne interesy rozwijały się, a pieniądze ze
wspólnej sakwy nie wystarczały już na biznesowe inwestycje.
Kredyty bankowe okazały się niezbędne, by utrzymać rodzinne firmy
na powierzchni. Z tej perspektywy można stwierdzić, że
współczesne finanse mają swoje korzenie w przemyśle
konfekcyjnym. W miarę modernizacji życia i przemysłu, który
powoli wypierał siłę ludzkich rąk, społeczeństwo zaczęło
odczuwać potrzebę większego zabezpieczenia czy to w przypadku
bezrobocia, wieku, choroby, wypadku czy jakiejś szkody. Powstające
firmy ubezpieczeniowe w tamtych czasach szyte jeszcze grubymi
nićmi, obecnie każdą polisę „kroją na wymiar”
indywidualnego klienta.
Jednak
Zurych nie jest miejscem kojarzącym się tylko z bankami i
zegarkami Omega. Miłośnicy wszelkich rozrywek też będą
usatysfakcjonowani. Tym którzy lubią się bawić polecam zachodnią
dzielnicę , która obecnie jest najmodniejszą częścią miasta.
Tam Zurych nigdy nie zasypia. Jeszcze do niedawna była to dzielnica
robotnicza, gdzie Caspar Escher i Salomon Wyss
mieli swoje fabryki statków. Do dziś po Jeziorze Zurychskim
pływają jeszcze statki z silnikami z fabryki Escher – Wyss.
Dzielnica zachodnia jest miejscem tysiąca knajpek, kin, teatrów i
musicalli. Kiedy epoka wielkiego przemysłu dobiegła końca
architekci zaadaptowali dzielnicę robotniczą na centrum rozrywki i
kultury. Hala Schiffbau,
gdzie niegdyś Escher konstruował swoje statki, jest teraz
kulturalnym spotem mieszczącym kino, teatr, restaurację i
popularny pub Jazz Moods
w jednym industrialnym wielkim budynku. W Zurychu Zachodnim galerie
sztuki stoją ściana w ścianę z starym browarem Lowenbrau,
multikino przegląda się w zwierciadle dawnej manufaktury mydła i
detergentu, nieopodal można spotkać szkoły tańca , studia
telewizyjne i inne przybytki współczesnej rozrywki. W nocy dawne
robotnicze mury wypełnia gwar, dźwięki koncertów i spektakli
musicalowych, a w ciągu dnia współcześni robotnicy - próbując
nadać już istniejącej architekturze nowy połysk - łączą
stare z nowym, przybliżając zachodnią dzielnicę miasta do
architektury drapaczy chmur.
My
znaleźliśmy tam kilka ciekawych restauracji, między innymi
nepalską knajpkę, z przepysznym jedzeniem i bardzo serdecznym
właścicielem, który wita każdego klienta ciepłym uściskiem
dłoni. Jak na nepalskiego wyznawcę Hinduizmu przystało w
restauracji znalazło się również miejsce na mały ołtarzyk z
bóstwem . Jednak mnie najbardziej smakowało jedzenie w najstarszej
restauracji wegetariańskiej w Europie. Restauracja Hilt
mieści
się na dwóch piętrach kamienicy w samym centrum, bo przy
Sihlstrasse 28.
To co każdego dnia przygotowuje trzydziestu kucharzy wykłada się
na kolistym bufecie, a klienci dobierają sobie skład swoich
posiłków. Kasjerzy sami podchodzą do stolików i pobierają
wynagrodzenie. Ryż, gotowana fasola kosztują tyle samo co
marynowane tofu czy prażone orzeszki z drzewa piniowego. Pieczywo i
jabłko gratis.
Z
tym mieście nawet najbardziej wybredny smakosz znajdzie coś dla
siebie i będzie usatysfakcjonowany. Bo w Zurychu można zjeść i w
eleganckiej restauracji jak i w wielkiej hali dworcowej, gdzie prawie
na każdym kroku można było znaleźć stragany z gorącą
kiełbaską, grzanym winem jak i z narodową przekąską -
raclette ,
którą i my musieliśmy spróbować. We wspomnianej już hali
dworca głównego, widziałam też 10 - metrową choinkę
bożonarodzeniową, rozświetloną kryształkami Svarovskiego.
Największą i najpiękniejszą jaką widziałam. Tam też zakupiłam
kilka drobnych prezentów na zbliżające się święta. Na dworcu
są szeroko dostępne rozkłady jazdy ( a listonosze – żeby
usprawnić usługi poczty – jeżdżą na motorowerach).
Kiedy
oglądam pamiątkowe zdjęcia z mojej wycieczki na podniebieniu
czuję czekoladowe fondue i roztopiony ser i te smaki zawsze będą
mnie tam prowadzić chociażby tylko we wspomnieniach.
Komentarze